sobota, 28 listopada 2015

pokochać siebie.


          W poprzednim wpisie poruszyłam niezwykle ciężki i skomplikowany temat. DDD i DDA. Dzisiaj chciałabym skupić się na równie trudnym procesie. Sama walczę z tym od jakiegoś czasu. Raz jest dobrze. Kiedy indziej poddaje się całkowicie. Myślę, że większość z nas tak ma. To normalne. Bo ile osób tak naprawdę w 100% może powiedzieć, że siebie kocha? Że jest całkowicie szczęśliwym człowiekiem w relacji z samym sobą? Ja niestety nie należę do tej grupy. Bardzo ciężko mi pokochać siebie. Zmienić się dla siebie, nie dla innych ludzi. Jest to jednak kluczowy krok na drodze ku własnemu szczęściu.
          Myślę, że aby zacząć podróżować wgłąb siebie najpierw należy zacząć od akceptacji. Zarówno siebie, jako osoby niedoskonałej (bo przecież nikt nie jest idealny). Ale także własnych wyborów, decyzji. W momencie, kiedy będziemy dawali sobą pomiatać, nigdy nie poznamy prawdziwego "ja". Nigdy nie uda nam się dotrzeć do swojego środka. Nie będziemy mieli szansy na samorozwój, bo ktoś lub coś zawsze będzie nas hamować. Pewnie najprostszym ze sposobów jest odcięcie się od wszystkich toksycznych relacji. Pewnie. Tylko co zrobić w momencie, gdy toksycznym człowiekiem jest któryś z rodziców? Odciąć się od domu? Swoich bliskich? Rodziców? Sytuacja wydaje się o wiele prostsza, gdy jest to ktoś znajomy, przyjaciel. Wtedy jest dużo łatwiej, chociaż też nie zawsze. Zależy w jakim stopniu ta osoba była dla nas ważna, jak bardzo nas (wydawałoby się nam) wspierała.
         Każdy, nawet najbardziej towarzyski człowiek, powinien znaleźć czas tylko dla siebie. Jest to okazja, aby prowadzić wewnętrzny dialog. Skupić się na własnym życiu i potrzebach. Wydaje mi się, że potrzebujemy czasami takiego oddechu. Zatrzymania się. Oderwania od spraw codziennych a nawet bliskich nam osób. Większość ludzi, którzy mają problem z pokochaniem siebie posiadają dyskomfort, gdy muszą przebywać samotnie. Wydaje im się, że to jest bez sensu. Że tracą czas na coś, co nikomu nie sprawi przyjemności ani nikomu nie pomoże. No właśnie. Nie wiedzą, że właśnie takimi medytacjami nad własnym życiem pomagają sobie. Uczą się cierpliwości. Uczą się siebie. Poznają swoje prawdziwe, wewnętrzne potrzeby. W dzisiejszych czasach wszędzie możemy znaleźć mnóstwo warsztatów, spotkań czy wyjazdów, na których specjaliści będą tłumaczyć nam jak mamy dotrzeć do swojego wnętrza. Nie neguję ich wiedzy ani kompetencji. Jest to na pewno wielu osobom bardzo pomocne i rozwijające. Dlatego z pewnością (jeśli możemy sobie na to pozwolić) warto z takiej pomocy skorzystać. Nie bać się. Nie wstydzić. Po prostu spróbować.
          Znajomość samego siebie otwiera nas na świat. Stajemy się wolni. Zaczynamy podejmować nowe aktywności bez uprzedzeń i lęków. Każda decyzja jest podejmowana w odniesieniu do naszych prawdziwych potrzeb. Nie dajemy sobą manipulować. Nie uważamy się już za ofiary własnego życia i postępowania. Potrafimy zapanować nad wszystkim, co w naszym życiu już się wydarzyło. Przeszłość na nas nie ciąży i nie wpływa na naszą świadomość. Wprost przeciwnie. Motywuje nas do dalszego działania i zmian. Składania do interpretacji teraźniejszości i planowaniu przyszłości, która zależy tylko i wyłącznie od nas samych.
M.







         

czwartek, 26 listopada 2015

syndrom ddd.



       Każde dziecko potrzebuje beztroskiego dzieciństwa. Wielu może wydawać się to oczywiste, ale jednak nie wszystkim. Na pewno nie osobom, które takiego "beztroskiego" czasu nie doświadczyły. Pewnie każdy kojarzy (chociażby ze słyszenia) skrót DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików). Istnieje także inny (mniej popularny) : DDD, który dosłownie oznacza Dorosłe Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych.
       Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych najczęściej doznają zaniedbań. Mogą one być natury emocjonalnej (brak uwagi, wsparcia, miłości i akceptacji ze strony najbliższych). Ale także natury społecznej czy biologicznej (niedożywienie, zaniedbywanie podstawowych potrzeb dziecka). Wydaje mi się jednak, że najczęstszą przyczyną dysfunkcji jest brak poczucia bezpieczeństwa. Wynika to z tego, że np pijany rodzic wraca do domu, robi awantury, więc każdego dnia dziecko boi się, że tata kolejny raz wróci pod wpływem alkoholu. Siłą rzeczy nie czuje się wtedy bezpiecznie. Jest to pewnego rodzaju emocjonalna huśtawka. Dziecko nie czuje się pewnie w swoim domu. Jest zależne od poczucia humoru swoich najbliższych. Od ich stanu. Od najmłodszych lat obserwuje ono takie zachowania, więc w dorosłe życie wchodzi z przekonaniem, że jest to całkiem normalne. Że świat jest niestabilny, pełen niekoniecznie miłych niespodzianek. Woli nie angażować się w nic głębiej, żeby uniknąć rozczarować.
       Według psychologów u wszystkich Dorosłych Dzieci z rodzin Dysfunkcyjnych można wymienić takie same cechy. Są to : zaburzone poczucie własnej wartości, usztywniony schemat myślenia (osoby z zewnątrz odbierane są jako zagrażające; ja - ofiara, świat - agresor), poczucie wyizolowania, nieumiejętność przebywania w towarzystwie, lęk wobec osób mających nad nami "władzę", nie dostrzeganie własnych potrzeb i jednocześnie spełnianie oczekiwań innych, problemy z samooceną, lęk przed odrzuceniem, poczucie braku oparcia, odmawianie sobie praw do przyjemności i życie w poczuciu bycia nieszczęśliwym. Dla niektórych brzmi to pewnie nieprawdopodobnie. Ale z własnego doświadczenia wiem, że tak niestety jest. Później, już w dorosłym życiu, nieświadomie wcielamy się w rolę osoby, która zawsze wszystkim niesie pomoc. Jest gotowa zrobić wszystko, żeby tylko drugi człowiek był zadowolony i uśmiechnięty (bo przecież ja się nie liczę). Nie patrzy w ogóle na swoje potrzeby, plany, odczucia. Robi to, bo myśli, że jeśli nie pomoże albo czegokolwiek nie zrobi, to ten człowiek potraktuje ją tak, jak rodzice. Zwyczajnie się boi.
        Sposób funkcjonowania Dorosłych Dzieci jest dość schematyczny. Często wchodzą one w rolę "ofiary", bo od małego są do tego przyzwyczajone. Pozwalają innym (często nie do końca świadomie) znęcać się nad sobą psychicznie czy też wykorzystywać. Osoby te bardzo często mają skłonności do kłamstwa. Uważają, że jeśli powiedzą komuś coś szczerze to (według zaobserwowanych wcześniej schematów) ta osoba po prostu się tym nie zainteresuje, nie będzie to dla niej istotne. A to wywoła kolejną przykrość i rozczarowanie u naszego "dziecka", więc skoro chce unikać tych sytuacji wychodzi z założenia, że lepiej wcale nie mówić nic szczerze.
        Oczywiście wyleczenie się z syndromu DDA lub DDD jest możliwe. Wystarczy podjąć odpowiednią terapię u psychologa (indywidualną lub grupową). Podczas spotkań takie osoby uczą się jak samemu dla siebie stać się kochającym rodzicem, wspierają siebie nawzajem i dzielą doświadczeniami. Przebudowywane jest własne, chore myślenie. Uczą się także podejmowania WŁASNYCH decyzji i biernych reakcji na cudze zachowanie. Tak, aby później jak najlepiej radzić sobie z otaczającą nas rzeczywistością. Cały proces jest indywidualny. Niektórym może zająć kilka miesięcy, a innym kilka lat. To wszystko zależy od naszych cech oraz tego, jak głęboko zostaliśmy zranieni. Wiadomo, że wszystko będzie odbywało się stopniowo. Na pierwszym spotkaniu psycholog nie wypytuje o szczegóły, zranienia i lęki. Dopiero w momencie kiedy sami poczujemy się z nim bezpieczni i zechcemy podzielić się tym wszystkim, co chowamy w swoim wnętrzu, będziemy mogli się z tego uwolnić. Wówczas stajemy się osobą dorosłą, która nie jest już więziona przez urazy z dzieciństwa.
         Nie każdy, kto pochodził z rodziny, gdzie występował problem alkoholowy lub inna dysfunkcja ma problemy z własnym "ja" w dorosłym życiu. Na pewno są ludzie, którzy byli tak silni, że od początku już sobie jakoś radzili. Nie dali sobie wmówić, że są beznadziejni, do niczego nie dojdą i w ogóle to był błąd, że się urodzili. Wierzę, że takie mocne osoby również są. I mega im gratuluję. Ale wierzę także, że Ci wszyscy ludzie, którzy borykają się ze swoimi "dysfunkcyjnymi" zachowaniami na co dzień, staną na nogi. Odważnie wezmą swoje życie w SWOJE ręce i stawią czoła wszystkim zranieniom i rozczarowaniom.
M.




       

środa, 25 listopada 2015

list.



      Na dzień dobry. Dla każdego. Optymistycznie. Pocieszająco. 
 Dobrego dnia!  :)


      Możesz mnie nie znać, ale Ja wiem o Tobie wszystko.
      Wiem kiedy siedzisz i kiedy wstajesz.
      Znam wszystkie Twoje drogi.
      Nawet wszystkie włosy na Twojej głowie są policzone.
      Ponieważ zostałeś stworzony na mój obraz.
      We mnie żyjesz, poruszasz się i jesteś.
      Bo jesteś moim potomstwem.
      Znałem Cię zanim zostałeś poczęty.
      Wybrałem Ciebie gdy planowałem stworzenie.
      Nie byłeś pomyłką.
      Wszystkie Twoje dni są zapisane w mojej księdze.
      Określiłem dokładny czas Twojego urodzenia i miejsce zamieszkania. 
      Jesteś cudownie stworzony.
      Ukształtowałem Cię w łonie Twojej matki.
       I byłem pomocny w dniu Twoich narodzin.
       Jestem fałszywie przedstawiany przez tych, którzy mnie nie znają.
       Nie jestem odległy i gniewny, jestem pełnią miłości.
       I całym sercem pragnę Cię tą miłością obdarzyć.
       Po prostu dlatego, że jesteś moim dzieckiem, a Ja - Twoim Ojcem.
       Daję Ci więcej niż Twój ziemski ojciec mógłby Ci zapewnić.
       Bo jestem Ojcem doskonałym.
       Wszelkie dobro, jakie otrzymujesz, pochodzi z mojej ręki.
       Zaopatruję Cię i zaspokajam wszystkie Twoje potrzeby.
       Moim planem jest dać Ci dobrą przyszłość.
       Ponieważ kocham Cię miłością wieczną i nieskończoną.
       Moich myśli o Tobie jest więcej niż ziaren piasku na brzegu morza...
       I cieszę się Tobą, śpiewając z radości.
       Nigdy nie przestanę czynić Ci dobra.
       Gdyż jesteś moją drogocenną własnością.
       Z całego serca i z całej duszy chcę, byś mieszkał bezpiecznie.
       I pokazać Ci rzeczy wielkie i wspaniałe.
       Jeśli będziesz mnie szukał z całego serca, znajdziesz mnie.
       Rozkoszuj się mną, a dam Ci to, czego pragnie Twoje serce.
       Bo to Ja daję Ci takie pragnienia.
       Jestem w stanie dać Ci o wiele więcej, niż możesz sobie wyobrazić.
       To we mnie znajdziesz największe wsparcie i zachętę.
       Jestem też Ojcem, który pociesza Cię we wszelkich Twoich smutkach.
       Kiedy jesteś załamany, jestem blisko Ciebie.
       Tak jak pasterz niosący owieczkę, trzymam Cię blisko mojego serca.
       Pewnego dnia otrę wszystkie łzy z Twoich oczu.
       I uwolnię od wszelkiego bólu, który znosiłeś na ziemi.
       Jestem Twoim Ojcem i kocham Cię dokładnie tak, jak kocham mojego syna, Jezusa.
       Bo w Jezusie objawiłem moją miłość do Ciebie.
       On jest wiernym odbiciem mnie samego.
       Przyszedł by udowodnić, że jestem z Tobą, nie przeciwko Tobie.
       By powiedzieć Ci, że nie liczę Twoich grzechów.
       Jezus umarł żebyśmy - Ty i ja - mogli zostać pojednani.
       Jego śmierć była najważniejszym wyrazem mojej miłości do Ciebie.
       Oddałem wszystko co kochałem, by zdobyć Twoją miłość.
       Jeśli przyjmiesz dar mojego syna Jezusa, przyjmiesz mnie samego.
       I nic już nigdy nie oddzieli Cię od mojej miłości.
       Przyjdź do mnie, a wyprawię największą ucztę, jaką niebo kiedykolwiek widziało.
       Zawsze byłem Ojcem i zawsze Nim będę.
       Ale czy Ty... " chcesz być moim dzieckiem? "
       Czekam na Ciebie!

          Kocham Cię, Twój Tatuś.





poniedziałek, 23 listopada 2015

czy pieniądze mają wartość?


       
             Dzisiaj krótko, ale refleksyjnie na temat roli pieniędzy w życiu każdego człowieka. Jest ona z pewnością istotna, ale czy najistotniejsza? Czy w imię wysokich zarobków należy rezygnować z codziennych przyjemności? Rozwijania swojej pasji? Wydaje mi się, że nie.
             Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy idziecie na studia tylko dlatego, że ten kierunek "się opłaca".  Znajdziecie po nim dobrą pracę. Krótko mówiąc będziecie "szczęśliwi". Ale czy na pewno? W porządku jeśli naprawdę Was to kręci i interesuje. Wtedy ma to jakikolwiek sens. Jest jakoś powiązane z tym co lubicie robić. Po prostu sprawia Wam przyjemność. Jednak w momencie, kiedy robicie to, bo musicie, bo ktoś od Was tego wymaga, to już nie ma w moim mniemaniu żadnego sensu. Robiąc coś, czego tak naprawdę nie chcecie, pozwalacie innym sobą sterować. Co więcej, takie pozwalanie na manipulacje w przyszłości zaowocuje. Nie będziecie szczęśliwi. Wasza praca nie będzie dawała Wam żadnej satysfakcji (oczywiście poza materialną). Wiadomo, że pieniądze są niezbędne do życia (a może raczej przeżycia). W tej chwili na całym świecie można kupić dosłownie WSZYSTKO. Co dla mnie również jest w jakiś sposób przerażające. Ale zastanówcie się, czy nie lepiej dążyć do samorealizacji a nie brać udział w tym zabójczym wyścigu szczurów o to kto będzie miał lepsze auto, telewizor, dom..
           Sama niespełna rok temu stanęłam przed ogromnym dylematem. Czy zostać na studiach, na których jestem czy poszukać czegoś zupełnie innego. Tak w skrócie. Po maturze dostałam się na studia, na kierunek (wtedy wydawało mi się, że wymarzony) pedagogika wczesnoszkolna i przedszkolna. Dzisiaj wiem, że poszłam na te studia, bo kierowałam się tym, co mówili mi wszyscy dookoła. Przecież dobrze dogadywałam się z dziećmi. Lubiłam z nimi spędzać czas i się zajmować. I o dziwo nawet mi to wychodziło. Pierwszy rok na studiach zleciał w miarę szybko. Byłam lekko rozczarowana, bo wiadomo, na pierwszym roku zawsze są przedmioty czysto teoretyczne. Psychologia. Etyka. Filozofia. Ale okej, spięłam się w sobie. Od wszystkich słyszałam, że początki zawsze są nudne, ale potem będzie fajniej. Praktyki też jakoś mnie nie powaliły, ale może dlatego, że na pierwszym roku polegają one na obserwacji dzieci i nauczycieli, którzy prowadzą z nimi zajęcia. Jakoś przeturlałam się przez pierwszy rok. Wakacje. Z nadejściem drugiego miałam ogromne nadzieje, że w końcu pojawią się jakieś przedmioty specjalizacyjne. Owszem, pojawiły się, ale dla mnie nadal były bardzo nudne. To chyba nie to, czego oczekiwałam od tych studiów. Bardzo rzadko pojawiałam się na uczelni, bo mi zwyczajnie na zależało. I broń Boże nie chcę tutaj nikogo zniechęcać do studiowania pedagogiki!! Mam kilka znajomych osób, które są tym kierunkiem wręcz zachwycone. Ja po prostu się w nim nie odnalazłam. Po pewnym czasie zaczęłam się zastanawiać co mam ze sobą zrobić. Wzięłam urlop dziekański na pół semestru. Pracowałam, żeby nie siedzieć bezczynnie w domu (jak na złość nie mogłam nic sensownego znaleźć i pracowałam jako opiekunka dla małego chłopca). W tamtym okresie (dla mnie i moich rodziców) była to chyba najgorsza opcja. Chyba nie muszę mówić jak wiele kłótni i awantur było wtedy w moim domu między mną a rodzicami. Odnośnie dosłownie wszystkiego. Mojego dalszego życia. Kwestii mojego utrzymania, bo przecież nie będą dawali mi pieniędzy, skoro się nie uczę. Był moment, kiedy przez 2 tygodnie nie miałam kontaktu z nikim z rodziny. Czułam się wtedy strasznie. Naprawdę. Dzisiaj jak patrzę na tą sytuację to jestem z siebie dumna. Mogę to powiedzieć z czystym sumieniem. :)
            Od października studiuję muzykologię. I w końcu czuję, że to to. Że jestem właściwą osobą na właściwym miejscu. Z zajęć na zajęcia mamy mnóstwo rzeczy do zrobienia, w każdym tygodniu mam co najmniej 2 zaliczenia, ale nie martwi mnie to. Wprost przeciwnie - CIESZY, bo jest to mój wymarzony kierunek. Tylko ciężka praca może przynieść owoce. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że po kierunkach artystycznych nie ma dużo dobrej, opłacalnej pracy. Nie ukrywajmy, że artyści to jedna z najmniej zarabiających grupa społeczna. Ale co z tego? Będę zajmowała się tym, co kocham. A jeśli w życiu człowiek robi to, co kocha i jest szczęśliwy to reszta jakoś samoistnie będzie się układać. Ja w to wierzę i Wam życzę tego samego. Analizujcie wszystko, co dzisiaj robicie pod kątem swojej przyszłości. SWOJEJ, a nie innych ludzi, bo nikt inny za Was życia nie przeżyje. Popełnicie jakieś błędy? Okej, macie do tego pełne prawo. Jeśli coś takiego się zdarzy to Wy będziecie za nie płacić. Ale czasami warto zaryzykować, żeby zyskać coś większego.
M.


niedziela, 22 listopada 2015

jak wybaczyć niewybaczalne.


            Chyba każdy z nas ma w swoim życiu rany, które są trudne do zagojenia. To całkiem normalne. Ja też takie mam. Czasami te rany nie potrafią się zabliźnić, bo nie potrafimy przebaczyć. Przebaczyć sobie. Osobie, która nas zraniła. Wydaje mi się, że cały proces przebaczania musi rozpocząć się w tym samym miejscu. Miejscu, które wywołało w nas ból. I chociaż wydaje się to mega trudne i z pewnością takie będzie, to myślę, że warto podjąć taką próbę, aby się przekonać.
           Kiedy zastanawiamy się, jak poradzić sobie ze swoim wewnętrznym cierpieniem, bardzo często wkraczamy na drogę zaprzeczania lub obwiniania się. Za bardzo skupiamy się na wszystkich negatywnych wydarzeniach. Siłą rzeczy więc wszystkie winy przypisujemy sobie automatycznie. Wiem, że tak w wielu wypadkach jest, bo sama tak robię. Kiedy popsują mi się z kimś relacje zawsze na pierwszym miejscu obwiniam siebie, bo to na pewno ja coś źle powiedziałam, zrobiłam. Przecież to mi od najmłodszych lat było wmawiane to, jaka jestem beznadziejna i do niczego. Wydaje mi się, że ta droga zaprzeczenia jest najgorszą z możliwych. Nie uda nam się wtedy dostrzec tego, co naprawdę się stało. Kto zawinił, a więc nie uda nam się w 100% przebaczyć. Wpadamy w pułapkę samooskarżania się. Uważamy, że całkowicie zasługujemy na to, co nas spotyka.
         Kolejną formą, a może raczej krokiem jest emocjonalne zamknięcie się na wszystko i wszystkich. Nie chcemy, aby cokolwiek lub ktokolwiek przypominał nam o tym, co chcemy wymazać z pamięci. Bądź też nie chcemy być skrzywdzeni po raz kolejny, więc nie angażujemy się w nic. Żadne głębsze relacje. Znajomości. Wybieramy negację, ponieważ wydaje się nam, że nie możemy, nie mamy sił, aby zmierzyć się z prawdą. Chcemy chronić siebie (przed odczuwaniem bólu) ale także innych, chociaż tak naprawdę szkodzimy i sobie i tym osobom. Następuje w nas emocjonalne zamknięcie. Staramy się bardziej dobierać osoby, z którymi spędzamy czas, a z czasem nie chcemy z nikim mieć do czynienia. Opuszczamy swoich bliskich i przyjaciół, którzy tak często chcą nam pomóc. Po prostu odcinamy się od wszystkiego i wszystkich, którzy przypominają nam o bolesnej przeszłości. I z pozoru takie rozwiązanie wydaje nam się lepsze, chociaż w praktyce wcale tak nie jest. Wpadamy w depresję, bo nie mamy z kim dzielić się swoim życiem (na własne życzenie). I usilnie próbujemy znaleźć coś, co nam zastąpi kontakty z kochanymi, ale odtrąconymi osobami. Niestety to często wiąże się z sięganiem po wszelakie używki. Alkohol. Narkotyki. Papierosy. Hazard. A końcowym rezultatem jest bardzo często rozpacz i depresja.
         Niestety na temat depresji mogłabym się wypowiedzieć, bo sama ją posiadam. Zastanawiałam się, czy napisać posiadam czy posiadałam. Ale zdecydowanie ona nadal jest. To nie zniknie z dnia na dzień. Tak samo jak z dnia na dzień nie wybaczysz komuś krzywd, które popełnił w stosunku do Ciebie. To strasznie długi i skomplikowany proces. Ja sama jestem na samym jego początku. Dopiero uczę się, że wiele rzeczy nie dzieje się (bądź działo) tylko i wyłącznie z mojej winy. Gdy to wszystko zrozumiem i sobie wytłumaczę, wtedy będę w pełni gotowa, żeby podjąć decyzję o wybaczeniu moim najbliższym.
        Pisząc o przebaczeniu nie mogłam ominąć kwestii wiary. Jak większość z nas wie wszyscy jesteśmy zanurzeni w Miłosierdziu Bożym. Pan Bóg kocha każdego człowieka tak samo. Bardzo mocno. Sami oczekujemy zawsze i wszędzie od innych przebaczenia, jednak jeśli to nam ktoś wyrządzi krzywdę, boli nas to bardzo i nie pozwala szybko i szczerze przebaczyć. Nie potrafimy podjąć pierwszego kroku, bo uważamy, że w tym wypadku nie my powinniśmy go podjąć (szczególnie, gdy jesteśmy tą stroną skrzywdzoną). Warto pamiętać, że przebaczając naśladujemy Boga bogatego w miłosierdzie. A chyba o to chodzi w naszej wierze? Żeby kierować się wskazówkami od Boga i naśladować Jego czyny względem innych ludzi.
         Każda relacja ma sens jeśli opiera się głównie na miłosierdziu. Co prawda nie tylko, bo bardzo ważne są inne wartości. Zaufanie. Szczerość. Troska. Brak przebaczenia rodzi zgorzkniałość i pretensjonalność. W jakiś sposób nas zniewala. Zamiast duchowego pokoju i radości towarzyszy nam smutek i agresja. Przebaczenie z pewnością jest procesem wyzwalającym. Piszę to z pełnym przekonaniem, chociaż ja sama z tym procesem sobie jeszcze nie poradziłam. Ale wierzę, że nadejdzie taki dzień, kiedy z czystym sercem będę mogła wybaczyć wszystkie wyrządzone mi krzywdy i sama będę mogła prosić moich bliskich o to przebaczenie.
M.








sobota, 21 listopada 2015

jesteś ważna/y.



     "O jakości swojego życia decydujesz sam - poświęcając uwagę i czas tym albo innym rzeczom."


           
            Jakiś czas temu dostałam w prezencie książkę Marty Kaim "Jesteś ważna. Czas, emocje i Ty". Przyznam się szczerze, że ociągałam się z przeczytaniem. Ale nie żałuję. Zdałam sobie sprawę z wielu rzeczy. Ogromnym plusem (przynajmniej dla mnie) jest to, że w książce znajdują się ćwiczenia, które należy wykonać dokładnie w danym momencie książki. 
            Czas - ta książka uświadomiła mi jedno. Że to my jesteśmy zarządcami swojego czasu. Od nas wszystko zależy. W dzisiejszych czasach ludzie pędzą. Do szkoły. Do pracy. Na uczelnie. Rzadko kiedy zdarza się, że ktoś się zatrzyma i pomyśli co tak naprawdę ma ochotę zrobić, a nie co jest koniecznością. Prostym rozwiązaniem, aby znaleźć w swoim życiu trochę przyjemności jest ćwiczenie. Polega ono na tym, żeby załóżmy w ciągu każdego dnia wygospodarować sobie jakąś jednostkę czasu, załóżmy 2 godziny. Podczas tych dwóch godzin rób to, na co masz ochotę. Chcesz tańczyć nago w mieszkaniu do ulubionej piosenki? Proszę bardzo! Nic nie stoi na przeszkodzie :) Masz ochotę zrelaksować się przy lampce wina i dobrej książce wdychając aromat ulubionej świecy? Nic prostszego. Wystarczy chcieć. Kto powiedział, że do pracy trzeba jechać tramwajem albo autem? Wyjdź pół godziny wcześniej, idź na spacer. Podziwiaj otaczające Cię piękno!
          Dużym problemem wielu z nas jest to, że sami nie do końca wiemy czego tak naprawdę chcemy. Nie jesteśmy czegoś w 100% pewni. Z jednej strony chcę kupić sobie karnet na siłownię, ale znowu z drugiej nie wiem czy będę tam w ogóle chodzić i czy się nie zmarnuje. PODEJMIJ ŚWIADOMĄ DECYZJĘ! TERAZ. Zatrzymaj się w czytaniu tego wpisu i pomyśl, czego tak naprawdę w życiu chcesz? Dla siebie. Nie dla mamy, taty, babci, chłopaka, przyjaciół czy kuzynki. DLA SIEBIE! Zapewniam Cię, że jeśli wypiszesz taką listę i będziesz do niej czasami zaglądać te rzeczy staną się łatwe w realizacji. Ale żeby te zmiany początkowo wprowadzać możesz zacząć od małych kroczków. Weź kartkę i długopis. Zaplanuj swój idealny dzień. Nie musi to być dzień, który zrealizujesz. Rozmarz się. Zaplanuj dzień od początku do końca tak, jakbyś chciał żeby wyglądał. I powolutku, małymi kroczkami znajduj czas na wszystko, co sobie zaplanowałeś. 
        Wielu z nas ma problemy z podejmowaniem nawet takich małych kroczków (sama niestety takowe posiadam). Dlatego ważnym elementem jest poznanie swojej wartości. Zdaję sobie sprawę, że nie dla wszystkich będzie to łatwe. Serio. Ale wystarczy, że znowu użyjesz swojej magicznej karteczki i ołówka i wykonasz proste ćwiczenia. Wypisz załóżmy 7 wartości, które są dla Ciebie ważne w życiu. Po kolei. Następnie zastanów się nad każdą z tych wartości. Dlaczego każda jest dla Ciebie taka ważna?
        Ostatnim, ale według mnie kluczowym etapem jest docenianie siebie. Jeśli będziesz doceniać siebie nic nie stanie na przeszkodzie, żeby rozsądnie zarządzać swoim czasem. Po drodze oczywiście fajnie by było, gdybyś znalazł(a) sobie jakieś pasje, które możesz realizować właśnie w ramach tego wolnego czasu lub idealnego dnia. Pasje są również ważne. Pomagają nam lepiej zrozumieć siebie i swoje zainteresowania. Nie mówię, że od razu znajdziesz taką pasję. Nie. A nawet nie powinieneś(aś), bo fajnie jest tak błądzić i poznawać różne możliwości i perspektywy. Zapiszesz się na tenis stołowy ale poczujesz, że to nie to? I CO Z TEGO! Przestań patrzeć co sobie o Tobie pomyślą inni (bo po tygodniu rezygnujesz, jak tak w ogóle można) i zacznij szukać czegoś nowego. Może jazda konna? Może taniec? Może gra na instrumencie? Świat stoi przed Tobą otworem. Wystarczy odrobina chęci, żeby do niego wejść :)
M.



piątek, 20 listopada 2015

toksyczna przyjaźń.


         

          Nawiązując do poprzedniego wpisu na temat zranień z dzieciństwa nie mogło u mnie na blogu zabraknąć wpisu na temat toksycznych przyjaźni czy też znajomości. I wbrew pozorom nie chcę tu pisać o ludziach, którzy nas niszczą, ale raczej o znajomościach, które sami niszczymy.
           Z autopsji wiem, że niestety właśnie w takich znajomościach wszystkie dorosłe dzieci (zarówno dorosłych alkoholików jak i z rodzin dysfunkcyjnych) często właśnie w kontaktach z innymi ludźmi szukają tego, czego zabrakło im w domu. Oczywiście nie tędy droga, teraz już to wiem, ale zajęło to naprawdę dużo czasu i towarzyszyło temu dużo doświadczeń dobrych i złych.
          Już od podstawówki postępowałam tak, żeby każdy mnie lubił, nie mówiłam co o czym myślę szczerze, bo bałam się kłótni, albo co gorsza, że osoba obrazi się, jeśli będę miała inne zdanie. Każdą przerwę zbierałam "zamówienia" od ludzi z klasy i chodziłam im wszystkim do sklepiku. Krótko mówiąc dałam sobą pomiatać. W podstawówce miałam co prawda przyjaciółkę i trzymałyśmy się jeszcze nawet przez całe gimnazjum, chociaż teraz, z perspektywy czasu nie nazwałabym tego przyjaźnią. W gimnazjum, już (teoretycznie) bardziej dojrzała, świadomie wybierałam sobie znajomych, ale teraz jak sobie tak patrzę na te wszystkie znajomości, to bam, znowu trzymałam się z dziewczynami, które wykorzystywały moją dobroć w postaci podpowiadania na sprawdzianach czy robieniu ściąg. Nie twierdzę oczywiście, że jestem najlepszym człowiekiem na świecie, ale z pewnością w tamtym okresie czasu byłam za dobra dla wszystkich, nawet tych, których nie do końca lubiłam. I oczywiście na skutki nie musiałam czekać zbyt długo, pod koniec 3 klasy gimnazjum, kiedy zbliżały się testy gimnazjalne i już nie byłam potrzebna, wszystkie dziewczyny, które do tej pory uważały i podawały się za moje "przyjaciółki" się odwróciły, po prostu odeszły. Nie bardzo pamiętam jak to przeżywałam, pewnie sama ze sobą, bo nie lubiłam się z nikim dzielić swoimi uczuciami, a nie ukrywajmy, że nie miałam nawet z kim.. W każdym razie idąc do liceum od razu z góry założyłam sobie, że w nic nie będę się szczególnie angażować, żeby uniknąć zranienia. I powiem Wam, że mi się to udawało aż do 2 klasy liceum. Co prawda miałam jedną koleżankę, ale tak jak napisałam - nie angażowałam się w nic, nikomu nie zwierzałam, po prostu na luzie, zwykłe klasowe znajomości. Pod koniec 2 klasy zaczęłam się bliżej trzymać z inną dziewczyną, a na początku klasy maturalnej w życiu tej koleżanki wydarzyło się dość dużo ciężkich i smutnych sytuacji, które nas bardzo zbliżyły i w zasadzie przyjaźnimy się do dzisiaj. Czemu mówię w zasadzie? No właśnie.. Ze swojej głupoty, ze swoich przyzwyczajeń, lęków itd byłam nieszczera w stosunku do osoby, która obdarzyła mnie stuprocentowych zaufaniem.. Teraz wiem, że to głupie, że nie chciałam jej o czymś powiedzieć, bo się bałam, że jeśli wyrażę swoje zdanie to zostanę po prostu zwyzywana albo obrażona tak, jak dotąd traktował mnie np. tata. Zapomniałam, że to, co było już było, nie wróci i nie potrafię(potrafiłam) sobie poradzić ze swoimi myślami, które znajdują się z tyłu głowy.
         Wydaje mi się, że to, co się z nami działo w dzieciństwie ma niestety wpływ nie tylko na nas, ale także na ludzi, którymi się otaczamy. Każde nasze niedomówienia, brak szczerości, kłamstwa, stopniowo odpychają bliskich i cennych nam ludzi. Mimo, że naprawdę wydaje się nam, że się staramy i już udaje się nam zmienić swoje myślenie i postępowanie, nagle okazuje się, że nie ma już nad czym pracować, bo wszystko poszło się... przejść.
        Pomyślałam, że ten wpis będzie dobrą okazją, żeby pokazać Wam jak ciężko jest pracować nad sobą i nie sztuką będzie odcięcie się od wszystkich możliwych znajomości, żeby uniknąć kolejnych zranień. Nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby jeśli popełni się błąd potrafić się do niego przyznać, przeprosić i iść dalej z nadzieją, że ta osoba da Wam kolejną szansę, ponownie obdarzy zaufaniem ( chociaż to bardzo trudne w niektórych przypadkach) i może nie będzie już tak, jak dawniej, ale wszystko powolutku, maleńkimi kroczkami będzie zmierzało do przodu. Także jeśli macie takich prawdziwych, zaufanych i szczerych przyjaciół to podziękujcie im za to, naprawdę. Często jeśli przyjaciel nas krytykuje obracamy się na pięcie, przestajemy odzywać albo zwyczajnie ignorujemy. BŁĄD! Przyjmujcie to wszystko, co mówi Wam przyjaciel. Na pewno nie chce Was skrzywdzić a raczej uchronić, bo jednak w jakiś sposób Was kocha.
M.